Wojciech Jasiński Wojciech Jasiński
641
BLOG

Komorowski ucieka od tematu euro

Wojciech Jasiński Wojciech Jasiński Polityka Obserwuj notkę 39

Problematyka wprowadzenia w Polsce euro okazuje się bardzo niewygodna dla sztabu Bronisława Komorowskiego. W ciągu minionych lat rządzący wielokrotnie powracali do tej sprawy, przewidując likwidację złotego już w latach 2011-2012. Władze dążyły do jak najszybszego wprowadzenia nas do strefy, mimo że odsetek przeciwników euro w polskim społeczeństwie wynosi według różnych badań 70-80% i stale rośnie. Zapewne takie podejście do tej kwestii było jednym z warunków objęcia przez Donalda Tuska nieprzyzwoicie dobrze płatnej posady przewodniczącego Rady Europejskiej.

Na wstępie pragnę odnotować, że jedyną partią polityczną, która od początku sprzeciwiała się wejściu Polski do strefy euro jest Prawo i Sprawiedliwość. Od zawsze broniliśmy polskiego złotego, gdyż tylko własna waluta gwarantuje suwerenność gospodarczą, tak bardzo potrzebną by nasz kraj mógł poziomem życia dogonić Zachód.

W ramach toczącej się kampanii wyborczej należy odnotować, że szczególnie aktywny w tej materii był prezydent Komorowski. Swoim entuzjazmem odnośnie wprowadzenia w Polsce euro wyróżniał się on nawet na tle swojego środowiska politycznego. Prezydent pozostawał głuchy na wątpliwości wielu poważnych ekonomistów oraz ślepy na spustoszenia, jakie wspólna waluta poczyniła w gospodarkach Irlandii i państw śródziemnomorskich.

Warto przypomnieć, że zaledwie kilka miesięcy po objęciu urzędu Komorowski zdążył zgłosić parlamentowi projekt zmian w Konstytucji, tak by ustawa zasadnicza nie stała dłużej na przeszkodzie likwidacji złotego. W uzasadnieniu sporządzonym przez Kancelarię Prezydenta czytamy, że zmiana ma na celu „pełną realizację zobowiązań zaciągniętych w Traktacie Akcesyjnym w zakresie uczestnictwa w Unii Gospodarczej i Walutowej i przyjęcia wspólnej waluty euro”.

Należy wspomnieć także o zwołanej w 2013 r. przez głowę państwa Radzie Gabinetowej, w trakcie której dyskutowano nad strategią wprowadzenia Polski do strefy, jak również o zabiegach prezydenta by umieścić kwestię euro w expose premier Ewy Kopacz. Nawiasem mówiąc, we wrześniu ubiegłego roku pochwalił za to Komorowskiego niemiecki dziennik „Franfurter Allgemeine Zeitung”.

Kwestia dokonania wyboru, czy Polska pozostanie przy złotym czy też stanie się członkiem strefy euro, to bez wątpienia jeden z najważniejszych tematów debaty publicznej od początku III Rzeczpospolitej. Zanim Polacy dokonają wyboru nowego prezydenta i parlamentu, powinni zostać rzetelnie poinformowani jak na tę sprawę patrzą poszczególni kandydaci oraz wspierające ich siły polityczne. Z tego powodu postulat Komorowskiego, by niewygodną dla niego dyskusję przenieść na okres powyborczy, należy uznać za niedorzeczny.

Po pierwsze, wbrew przekazowi propagandowemu Platformy Obywatelskiej z ostatnich dni, nie trzeba być w strefie euro, by pozostać członkiem Unii Europejskiej. Przynajmniej trzy państwa, Wielka Brytania, Dania i Szwecja, są pełnoprawnymi członkami Unii, planując jednocześnie na stałe pozostać przy własnych walutach.

Po drugie, zobowiązanie Polski do pełnego uczestniczenia w Unii Gospodarczej i Walutowej można renegocjować. Argumentem po naszej stronie są zapisy Konwencji Wiedeńskiej o prawie traktatów, które zakładają że zobowiązanie państwa może wygasnąć przy „zasadniczej zmianie okoliczności” od momentu związania się zobowiązaniem. Kryzys wspólnej waluty połączony z pomysłami na kontrolowanie budżetów strefy euro oraz unią bankową to z pewnością „zasadnicza zmiana okoliczności”.

Po trzecie, niezależnie od prawa traktatowego, faktycznie o wejściu do obszaru euro decydują samodzielnie poszczególne państwa. Traktat Akcesyjny nie określa daty przystąpienia Polski do strefy, co sprawia że można to odwlekać praktycznie w nieskończoność.

Po czwarte, jako Prawo i Sprawiedliwość uczestniczymy w grupie Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, mając przy tym prawo do odmiennej wizji Europy niż Platforma Obywatelska i jej sojusznicy. Chcemy, aby Unia Europejska była organizacją międzynarodową skupiającą dobrowolnie współpracujące ze sobą suwerenne państwa, połączone przez wspólny rynek. Odcinamy się od mrzonek federalistycznych reprezentowanych przez PO, których skutkiem byłaby erozja polskiej państwowości.

Elementem dążenia do przekształcenia Unii Europejskiej w „Stany Zjednoczone Europy” jest właśnie likwidacja walut narodowych, co przyznał otwarcie były przewodniczący Komisji Europejskiej Romano Prodi w wywiadzie dla „Financial Times” w 1999 r. To wówczas padło słynne zdanie, że „dwoma filarami państwa narodowego są miecz i waluta: właśnie obaliliśmy jeden z tych filarów”.

Po piąte, wspólna waluta okazała się ekonomiczną porażką. W istocie jedynym państwem, które rzeczywiście na niej skorzystało są Niemcy, które poprzez euro zdecydowanie wzmocniły swoją gospodarkę opartą na eksporcie. Cały czas aktualna pozostaje prawidłowość, że szybciej rozwijają się państwa członkowskie Unii, które posiadają własną walutę, od tych, które zdecydowały się na jej likwidację.

Na sam koniec przypominam, że opublikowana w 2000 r. „strategia lizbońska” przewidywała, że wspólna waluta w ciągu 10 lat doprowadzi do praktycznej likwidacji bezrobocia w państwach strefy oraz podniesie Unię do rangi mocarstwa zdolnego rywalizować ze Stanami Zjednoczonymi. Tymczasem kilkanaście lat po utworzeniu euro bezrobocie wśród greckich młodych sięga 60%.

Mój fanpage na Facebook'u:

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka